Łatwo zapomina się o tym co złe i gdy człowiek poczuje się choć trochę lepiej zachłystuje się dobrym samopoczuciem. Właśnie popełniłam ten błąd. Najbardziej destrukcyjnie na moje zdrowie działają alkohol i proszek do pieczenia/soda oczyszczona. Lekarze niewiedzą czemu akurat to, ale efekt jest spektakularny – jakbym wypiła kwas czy udrażniasz do rur. Następnego dnia śluzówki mam całe popalone z dziesiątkami aft, temperatura do 40C i ból całego ciała. Totalny bezwład, bezsilność i depresja…
Po 7 miesiącach niepicia ani grama alkoholu, unikając nawet alkoholu jako dodatek do jedzenia i w kosmetykach, niedawno postanowiłam ponownie spróbować. Najpierw była to 1/3 szklaneczki piwa, potem pół kieliszka nalewki, kilka dni temu i przedwczoraj wypiłam po pół kieliszka wina, dodając wczoraj do zestawu kieliszek pysznej domowej nalewki z pigwy i kilka łyków grzańca. Tak miło, świątecznie, aromatycznie… Cóż, to jednak dla mnie bardzo dużo. Przestałam też przestrzegać diety i od kilku dni jem w najlepsze ciasta pieczone na proszku do pieczenia. W dużej ilości. Ech…domowe ciasta są takie pyszne, a ja jestem łasuchem… Do tego bardzo intensywne ostatnie trzy dni (Niedługo je opiszę w kolejnych wpisach) i oto mam efekt. Cała śluzówka podrażniona, gardło boli, afty są i to kilka. Całe ciało boli, dreszcze, rozbicie…. No dorwało mnie. Może to przeziębienie, bo przecież obniżam sobie odporność immunosupresantami, może atak mojej autoimmunologicznej choroby (objawy oprócz aft i bolących śluzówek są identyczne), a może jedno i drugie. Wnioski są jednak takie: najlepiej odstawić ponownie absolutnie alkoholi wszystko z proszkiem do pieczenia. Oszczędzać się. Nie czuję się jednak na to gotowa. 😦 Zatem kompromis – odstawić alkohol i pić go sporadycznie w bardzo małej ilości. Ciasta z proszkiem do pieczenia jeść sporadycznie w małej ilości na pewno nie w te dni kiedy piję jakikolwiek alkohol. W czasie intensywnego wysiłku i zabiegania, nie jeść nic z proszkiem do pieczenia, ani nie pić alkoholu… Ciężko będzie. Tak fajnie było poczuć się choć przez krótką chwilę znów normalnie i a teraz muszę to sobie zabrać. No ale nic. Wyjdzie mi to na zdrowie. Trzymajcie kciuki.
Ja biorę zatem leki i zwalniam tempo, by się zregenerować. A tyle miałam planów. Lista „to do” sięga na kilometry… No nic, życie to życie, wcale nie chce iść po naszej myśli i trzeba się z tym pogodzić…