Niedawno prosiłam Was o to, byście napisali o Waszych pytaniach i wątpliwościach. Wprawdzie nie dostałam jeszcze żadnego maila czy komentarza w tej sprawie, ale nie poddam się i w przyszłym miesiącu zapytam Was o to ponownie 🙂 Na razie jednak postanowiłam sięgnąć do własnych doświadczeń i będę pisać o zagadnieniach, które bardzo często pojawiają się podczas rozmów z klientami oraz które znam z autopsji. Jednym z takich tematów jest problem: jak rozmawiać z dziećmi o naszej chorobie i czy rozmawiać w ogóle?
Choroba nowotworowa najczęściej jest ciosem dla każdego kto usłyszał diagnozę. Jednak kiedy choroba przychodzi, gdy jesteśmy jeszcze młodzi – lub starsi, ale w domu są dzieci (czasem są to małe dzieci, dzieci w wieku szkolnym lub nastolatki; mogą to być nasze dzieci, przysposobione – adopcja, rodziny patchworkowe, z dalszej rodziny, wnuki)- sytuacja staje się jeszcze trudniejsza. Wiele osób nie wie, jak rozmawiać z dzieckiem o chorobie. Część osób zastanawia się, czy w ogóle powinna? Co zrobić, by nasza choroba nie zniszczyła dziecku dzieciństwa i nie spowodowała psychicznej traumy? Jak mu pomóc odnaleźć się w tej trudnej sytuacji? Czy mamy prawo obarczać dzieci trudnymi i bolesnymi sprawami dorosłych?

Prawda nas wyzwoli.
Temat może wywołać emocje. Część osób może się ze mną nie zgodzić, ale jak pisałam już kiedyś w artykułach „Jak mądrze wspierać chore dziecko?” i „Dziecko w szpitalu. Jak z nim rozmawiać, jak mu pomóc, jak je wspierać?” jestem za wychowaniem „w prawdzie” i szczerych rozmowach z dziećmi nawet na trudne tematy. Dziecko czy nastolatek widzi i rozumie więcej, niż nam się wydaje, a wszelkie próby ukrycia faktów będą postrzegane jako niedomówienia i tajemnice. Niejasna sytuacja zabierze dziecku poczucie bezpieczeństwa i sprawi, że dziecko może myśleć, że wszyscy są przeciw niemu, lub że trudna sytuacja w rodzinie to jego wina. Chcąc chronić dziecko przed bólem odizolowujemy je od pozostałych członków rodziny i
nieświadomie sprawimy, że czuje się samotne i nierozumiane. W nim też będą kłębić się emocje, ale nie będzie mogło o nich nikomu powiedzieć i nikt mu nie pomoże. Chcąc chronić dziecko, możemy zrobić mu krzywdę. Trzeba też pamiętać o kosztach, jakie niesie za sobą udawanie. Musimy być stale czujni, żeby czegoś nie powiedzieć. Żeby gestem, miną czy łzami nie zepsuć obrazu jaki tworzymy, nie zdradzić się z cierpieniem. Dziecko najczęściej podchwytuje grę i też udaje, że nic nie widzi i nie rozumie. Rodzina zamiast trzymać się razem, być blisko i wzajemnie się wspierać, tkwi w kłamstwie i podwójnej grze. Zabiera to ogromne ilości energii. Zwykle udawanie i próba zachowania kamiennej twarzy oraz twardej postawy meczy nas bardziej, niż sama choroba. Marnujemy pokłady energii, które potrzebne są nam do zdrowienia i budowania mocnych więzi, które są zasobem w chorobie, ale także zasobem na przyszłość.
Niezrozumienie = lęk.
Pamiętam ze swojego dzieciństwa czas, gdy chorował na raka mój dziadek, a ja byłam 5-7 letnim dzieckiem i wszyscy chcieli mnie chronić i nikt ze mną o chorobie dziadka bezpośrednio nie rozmawiał. Wyłapywałam tylko informacje z rozmów dorosłych. Wiedziałam, że jest bardzo chory i potwornie się dziadka bałam. Nawet nie zbliżałam się do pokoju, w którym leżał. Gdy umarł, to głównie czułam ulgę, bo pomyślałam, że będę mogła jeździć do babci, a tam nie będzie tego strasznego pokoju. Jest mi dziś za to wstyd, ale tak właśnie często reaguje małe dziecko, które nie rozumie sytuacji – lękiem i ulgą, gdy źródło lęku zniknie.

Aga in America w filmie „Zerwałam kontakt z toksyczna rodziną” bardzo emocjonalnie opowiada o tym, jak się czuła, gdy była dzieckiem i nikt jej nie powiedział o chorobie nowotworowej mamy. I jak było jej i jej siostrze trudno bez wsparcia bliskich po jej śmierci.
P.S. O Adze na pewno napiszę osobny artykuł, bo ma ona sporo interesujących przemyśleń. Dodatkowo Aga zmaga się z nowotworem i jest „posiadaczką” rzadkiej mutacji genetycznej oraz stara się pokonać swój nowotwór dietą i głodówką. Bardzo interesująca osoba.

Jak mnie kochasz, to wiesz co czuję.
Rozumiem, że rozmawianie o słabościach jest trudne. Sama czasem mam z tym kłopot. Gdy czuję się źle, jestem wycofana i markotna. Muszę wtedy wiele razy powtarzać bliskim, że to nie przez nich tak się zachowuję. Mój brak koncentracji i nerwowość są spowodowane tym, że po prostu jestem chora. Zanim zaczęłam brać leki immunosupresyje często bywały dni, że nie mogłam mówić przez afty w jamie ustnej i gardle i tylko potakiwałam oraz wydawałam z siebie dźwięki typu „mhm” i „yym”. Doprowadzało to moją córeczkę do złości, którą z całą mocą wyrażała. Robiła mi wtedy wymówki, że z nią nie rozmawiam i tylko „tak niegrzecznie odpowiadam”: „Tak się mamo nie mówi, tylko całymi zdaniami!”, „Czemu ze mną nie rozmawiasz?”. „Czemu nie czytasz mi bajek?” Krzyczała płacząc. Przytulałam ją wtedy i bełkotałam, że boli mnie buzia. Gdy to jej nie przekonywało, pokazywałam jej ranki. To jej wcale nie traumatyzowało, tylko uspakajało i nawet biegła do lustra oglądać swoją buzię, czy i ona nie ma ranek. Myślę, że dopiero to, że na własne oczy zobaczyła, że jej buzia jest zdrowa, a moja nie, pozwoliło jej zrozumieć dlaczego też inaczej mówimy. Mogła też sama, korzystając w własnych doświadczeń, skojarzyć, że ból to często też i smutek. Zrozumiała, że mama jest smutna, bo boli ją buzia, a nie dlatego, że nie kocha swojej córeczki.
My to nie inni.
Warto pamiętać, że to, co dla nas oczywiste, nie jest takie dla dziecka czy nawet innych dorosłych. Ludzie patrzą na świat przez pryzmat własnych doświadczeń, które mogą być skrajnie różne od naszych. Dodatkowo nie czytają nam w myślach, nawet jeśli bardzo nas kochają. Pamiętajmy też, że dzieci nie mają wiele doświadczeń życiowych, a nawet te, co mają, czasem trudno im przenieść na nową sytuację.
Zadajmy sobie pytanie: czy ja, jako chory członek rodziny, czuję się nierozumiany? Jeśli tak, to warto sobie uświadomić, że uważam, że to czyjaś wina, że to ktoś mnie nie rozumie – a to najprawdopodobniej moja zasługa, bo to ja coś źle wytłumaczyłem/łam; i wtedy należy próbować jeszcze raz i jeszcze raz. Nie oczekujmy też od nikogo, że jeśli kocha to rozumie, że jak kocha to wie co robić. Można kochać i nie rozumieć, kochać i nie wiedzieć co robić. Nikt nie myśli naszymi myślami i nie czuje naszymi emocjami. Oczekując tego oczekujemy niemożliwego. Czeka nas prawdopodobnie rozczarowanie. (Zapraszam też do wpisu „Przebudzenie do myślenia o duchowości”. W książce „Przebudzenie” jest ten temat znakomicie omówiony.)
Zamiast oczekiwać wyobraźni bliskich, komunikujmy jasno i cierpliwie nasze myśli, emocje i potrzeby. Tłumaczmy, dopóki ktoś nie zrozumie, co chcemy mu przekazać. Oczywiście nie zawsze osiągniemy w tym sukces. Czasem nie starczy nam cierpliwości, czy umiejętności komunikacyjnych. Czasem nie będzie chęci zrozumienia. Jednak pamiętajmy, że brak porozumienia nie jest wyłącznie winą innej osoby. Brak porozumienia leży zwykle po obu stronach. Warto o tym pamiętać.
Szczególnie w kontekście dzieci ważny jest dobór słów (mówiąc dziecku o raku nie zapomnijmy wyjaśnić, że nie chodzi nam o takie zwierzątko – dla nas to oczywiste, dla dziecka nie), ton głosu, jasność przekazu i spójna postawa. Dziecko wyczuje fałsz i naszą niepewność. Nim zaczniemy rozmawiać z dziećmi, porozmawiajmy uczciwie sami ze sobą. Czego może bać się dziecko? Tego czego sami się boimy… Dziecko ma też prawo nie zrozumieć lub zablokować się na trudne informacje. Może się buntować, zaprzeczać, być złe, rozczarowane, przestraszone, smutne… Weźmy na siebie jego ból. Wykażmy się zrozumieniem i cierpliwością.
No dobrze. Ale skoro warto rozmawiać z dziećmi, to jak to zrobić najlepiej, by zminimalizować negatywne emocje?
O tym napisałam w kolejnym artykule: „Chory rodzic, choroba w rodzinie. Jak rozmawiać z dzieckiem o chorobie?”
Zapraszam.