Stulecie chirurgów. Mamy teraz dużo szczęścia.

Zaczęłam pisać ten wpis w styczniu, a udało mi się go opublikować pod koniec lutego i właściwe chyba dobrze, bo w międzyczasie odkryłam, że dostęp do książki, o której chcę napisać, jest teraz łatwiejszy i można przesłuchać sporą jej cześć za darmo.

Bardzo lubię książki medyczne, a takie o historii medycyny wydają mi się szczególnie ciekawe, bo pokazują jak to się stało, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy i jaka to była (i nadal jest) trudna droga. Zatem jak tylko zobaczyłam w księgarni „Stulecie Chirurgów” Jürgena Thorwalda wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Jako, że jak większość z nas cierpię na chroniczne „niedoczasowienie” i długą listę książek do przeczytania (naprawdę mam zamiar te książki przeczytać, muszę więc żyć ze 115lat), zachwycił mnie fakt, że Audioteka ma tą pozycję w formie audiobooka. Natychmiast ściągnełam darmowy fragment, a po jego przesłuchaniu zdecydowałam się na abonament, by móc kupić taniej tą, a w następnych miesiącach kolejne książki tego autora oraz inne ciekawe pozycje, których w Audiotece nie brakuje.
Niedawno odkryłam, że audiobook w sporej części (7h z 17h nagrania) jest dostępny na YouTubie. (Wersja inna niż Audioteki.)

Jestem przyzwyczajona do książek popularno naukowych napisanych prostym, ewentualnie naukowym językim i dużej ilości faktów upachanych w małej objętości tekstu, a ksiażka „Stulecie chirurgów” jest pod tym względem zupełnie inna. Związane jest to zapewne z tym, że została napisana przez człowieka urodzonego w 1915r i przez to ma styl charakterystyczny dla starych filmów i książek. Akcja toczy się dość wolno i narracja jest raczej anegdotyczna niż konkretna, ale trzeba przyznać, że może dłużej się czyta/slucha, ale i więcej się zapamętuje, bo bohaterowie stają się bardziej osobiści, a wątki medyczne nabierają prywatnego czy wręcz intymnego charakteru. Nie brakuje oczywiście krwawych i szczegółowych opisów ze świata ówczesnej medycyny. Pod tym względem książka zdecydowanie nie dla osób wrażliwych. Jeśli śmierć, ból, cierpienie, krzyki, krew, bród i ropa są dla Ciebie tematami tabu, nie sięgaj po tą pozycję.

Polecam książkę wszystkim zainteresowanym medycyną i związanym z nią zawodowo. Polecam ją także pacjentom, czyli właściwie każdemu, bo każdy z nas był i pewnie jeszcze nie raz będzie pacjentem. Książka uczy pokory, uczy też jak długą drogę przeszła medycyna i jak pojedynczy ludzie i ich charaktery wpływali na jej rozwój.

Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, ale lekarze to dość specyficzna grupa zawodowa – z mocnym ego, dość uparta oraz raczej konserwatywna. Nie można oczywiście uogólniać i takie cechy nie dotyczą wszystkich lekarzy, może nawet nie większości, ale myślę, że nadal postęp medycyny i jej współpraca z innymi dziedzinami nauki jest zbyt często hamowana przez to, że niektórzy lekarze mają się za bogów. (Może i niektórzy słusznie, większość jednak nie. Można o tym przeczytać w książce „Mali bogowie” o której pisałam w innym artykule). Oczywiście, nie chciałabym być źle zrozumiana – jestem jak najbardziej za klasyczną/konwencjonalną medycyną. Uważam jedynie, że medycyna powinna być bardziej integralna, czy też nawet mieć podejście holistyczne, czyli patrzeć na człowieka jako całość. Ciało, umysł, duchowość, styl życia, środowisko są ze sobą nierozerwalnie związane i wszystko ma wpływ na wszystko inne i trudno jest osiągnąć dobre rezultaty pacując tylko w jednym obszarze. Jakikolwiek by on nie był. Ważna jest równowaga.

Obecnie często mówi się nam (czy wręcz wmawia), że jeśli będziemy w coś wierzyć, jeśli będziemy czemuś oddani i będziemy ciężko na to pracować osiągniemy cel (niezależnie jaki by on nie był) i w dodatku otrzymamy za to nagrodę. Historia, w tym także historia medycyny pokazuje jednak coś nieco oddmiennego. Bohaterowie wcale nie zawsze byli nagradzani. Większość pawdziwych odkrywców i innowatorów zginęła w biedzie czy w szaleństwie. Ich rewolucyjne odkrycia były dziesiątkami lat wyszydzane i ignorowane lub bezwstydnie kradzione i cały splendor, sława, pamięć i pieniądze przypadały komuś innemu. Czy wobec tego warto się starać by ulepszać świat? Warto, ale dla samego procesu i radości z pomagania, tworzenia i odkrywania, a nie dla nagrody, która jeśli w ogóle przyjdzie, to będzie tylko miłym dodatkiem.

Moim zdaniem książka „Stulecie chirurgów” (i inne książki tego autora) powinny leżeć w poczekalniach wszystkich szpitali i przychodni, tak by każdy kto jest zdenerwowany i sfrustrowany, że musi czekać w kolejce i każdy kto jest niezadowolony ze swojego lekarza przypomniał sobie, że jednak ma szczęście, bo najprawdopodobniej nie będzie strasznie cierpiał i wizytę przeżyje. Jeszcze 100 lat temu mało kto miał tyle szczęścia. (Jeszcze nie tak dawno ludzie czekający na operacje siedzieli i patrzyli na cierpienie i śmierć pacjentów przed nimi). Po takiej lekturze część osób siedzących współcześnie w kolejce, pewnie totalnie straci wiarę w medycynę i wyjdzie w poszukiwaniu alternatywnego sposobu leczenia. (Nie żeby tam ich czekało coś dużo lepszego. No może poczekalnie są przyjemniejsze, a terapeuci mają wiecej czasu i są milsi, choć zwykle też więcej to kosztuje.) Właściwie to też jest dobre, bo skróci kolejki tym bardziej zdecydowanym podjąć ryzyko leczenia w szpitalu 😛 (Nie bierzcie powyższego akapitu zbyt serio, napsałam go w ramach nabierania dystansu do świata :))

Wracając do książki. Mnie ona nauczyła wdzięczności i utwierdziła w przekonaniu, że warto patrzeć na świat w szerszej perspektywie. Ludzie od zawsze chorowali. Nawet dzieci od zawsze chorowały i umierały. Niestety o tym zapominamy, ale jest to częścią natury i zwykłym elementem życia. Nawet zdrowsza żywność i czystsze środowisko nie chroniło ludzi przed chorobami. Oczywiście nasilenie niektórych chorób było mniejsze (innych większe), ale jak już ktoś zachorował to zwykle wiązało się to z zagrożeniem życia lub trwałym kalectwem. Ludzie też byli wtedy bardziej odporni na cierpienie. Współczesny człowiek wolałby chyba popełnić samobójstow niż przjeść, którąś z ówczesnych operacji. Zatem jak świat światem ludzie chorują (starzy, młodzi, kobiety, mężczyźni, dzieci) i moim zdaniem mamy teraz ogromne szczęście, że jesteśmy gdzie jesteśmy. Oczywiście widzimy głównie kraje zachodu i do nich się porównujemy – bo tam ładniej w szpitalach i więcej pieniędzy na leczenie. Oczywiście to prawda, ale popatrzmy jeszcze szerzej – na cały świat. Ile ludzi ma lepszy dostęp do medycyny i pomocy niż my, a ile ludzi ma znacznie gorzej? A jak popatrzymy na historię ludzkości? Naprawdę jeseśmy szczęściarzami nawet jak zachorujemy. Nasze chorowanie i cierpienie jest oczywiście odbierane indywidualnie i niestety często przez nasze duże ego współczesnego człowieka, którego celem jest samorozwój. Wszystko co staje nam na przeszkodzie jest wrogiem, a ciało, które choruje i tym samym hamuje nas w pędzie, uznjemy za zdrajcę. Ale jakby tak spojrzeć nieco inaczej? Może znajdzie się jednak obszar do wdzięczności? (Zapominamy oczywiście o wdzięczności za to, że ciało przez wiele lat wcześniej dobrze nam służyło i mogliśmy cieszyć się życiem). Wiem, że wielu osobom nie podoba się to co czasem piszę i bywa, że słyszę zarzut, iż brak mi szcunku, bo nie podchodzę (na tym blogu, relacja terapeutyczna to zupełnie coś innego) do spraw cierpienia, choroby i śmierci patetycznie tylko z dystansem i luzem. Jednak w miejscu, w którym obecnie jestem (może za jakiś czas będę myślała zupełnie inaczej) uważam, że za dużo w nas ego i jakbyśmy wszyscy spuścili nieco powieterza z naszego nadętego balonika indywdualnych jednostek czy też całych narodów, wyszłoby nam to na dobre. Oczywiście w chorowaniu przyda nam się sporo woli życia czy nawet woli walki, ale też i sporo pokory. Ostatnio od Szymona Hołowni usłyszałam zdanie, które bardzo mi się spodobało „Cierpienie nie uszlachetnia człowieka, ale człowiek może uszlachetnić cierpienie”. Może warto się nad tym chwilę zastanowić?

Czekam na Wasze komentarze.